Bieg rzeźnika to jeden z trudniejszych ultra maratonów w Polsce. Przynajmniej takie zdanie krąży o tym biegu. Trudność jego polega na tym, że jest to bieg po górskim szlaku. Jego trasa prowadzi czerwonym szlakiem od Komańczy aż do Ustrzyk Górnych w Bieszczadach.
Wraz z kolegą klubowym Robertem Pasiecznym zdecydowaliśmy w zeszłym roku, że spróbujemy i wpisaliśmy się na listę startową. Udało nam się dostać. Prawdopodobnie pomogły nam w tym dodatkowe losy, które otrzymaliśmy za pokonanie Ultra maratonu Bieszczadzkiego na jesieni. Dzięki niemu wiedzieliśmy także, czego można spodziewać się podczas biegania po tamtejszych szlakach.
Tak więc decyzja została podjęta, klamka zapadła. Start do Biegu Rzeźnika przewidziano na godzinę 3.00 nad ranem w piątek. Może i jeszcze by to było znośne jakby nie fakt, że wyjazd z Cisnej na linię startu do Komańczy organizatorzy ustalili na godz. 1.30. Tak więc spaliśmy około 3 godz.
Wystartowaliśmy zgodnie z planem. Mieliśmy do pokonania trasę na dystansie 77km, z przewyższeniami +3235m/-3055m. Pierwszy punkt kontrolny znajdował się na przełęczy Żebrak na 17tym kilometrze. Osiągnęliśmy go po 2h 3min ( limit na tym punkcie był 3h 15min). Drugi punkt to przepak w Cisnej na 33 km. Byliśmy tu po 3h 50min biegu (limit 6h 15min). Na przepaku spędziliśmy prawie 19 min. Trochę długo, ale choć Robert popędzał nie udało mi się szybciej zebrać.
Kolejny etap rozpoczął się pierwszym konkretnym bo prawie 6 km podejściem na Małe Jasło, z którego z kolei na Jasło. Następnie zbieg do Smerka na drugi przepak na 53km, zahaczając jeszcze o szczyt Freczata. Ten etap liczył 21km. W Smerku zameldowaliśmy się po 6h 52min (przy limicie 10h i 30min).
Po wyjściu z przepaku od razu zaczęliśmy się wspinać na szczyt Smerek, w tym właśnie momencie poczułem palące promienie słońca, zacząłem się niesamowicie pocić. Tak mocno, że nie mogłem przy podejściu pomagać sobie rękoma naciskając na kolana ponieważ mi się ześlizgiwały. Ta gehenna trwała przez 5 km, aż do samego szczytu. Po tej wspinaczce po kolei następowały po sobie kolejne zbiegi i nieznaczne podejścia, Minęliśmy po drodze Osadzki Wierch i „Chatka Puchatka” by na koniec zbiegnąć do punktu kontrolnego „Berehy Górne”.
Dokonaliśmy tego po 9h i 41min (tutaj limit wynosił 14h).Od tego punktu zaczęła się dla mnie prawdziwa męka. Podejście pod Caryńską wydawało się dla mnie nie mieć końca. Ponad to nogi po zbiegu do Berehów były już mocno obolałe. Jednak stawiając sukcesywnie krok za krokiem i nie zatrzymując się ani na ułamek sekundy udało się w końcu zakończyć ostatnie podejście tamtego dnia. W głowie ciągle jeszcze była myśl, że żeby ten ból się definitywnie zakończył trzeba jeszcze zbiegnąć co było równie trudnym zadaniem, a może i trudniejszym od podejścia tutaj. Na szczęście Robert ma mocniejszą ode mnie psychikę i pomógł mi się zmotywować na tyle, abyśmy mogli zbiegnąć na dół do Ustrzyk. Na dole do mety zostało jeszcze 500m. Jak zobaczyłem to oznaczenie i usłyszałem doping zgromadzonych na mecie kibiców dostałem na koniec niezły „zastrzyk” energii, w sam raz na finisz w dobrym tempie.
Ostatecznie przekroczyliśmy metę po 11h i 30min biegu co dało nam 79 miejsce.
Należy dodać, że w biegu wzięło udział 694 drużyny, z których pełny dystans ukończyło 634.